Archiwum październik 2004


Casablanca
Autor: naamah
28 października 2004, 21:14
- A co z nami?
- Zostaną nam wspomnienia z Paryża, które gdzieś się zagubiły, ale wczoraj je odnaleźliśmy.
- Mówiłam, że Cię już nigdy nie opuszczę...
- Nie opuszczasz. Ja jednak mam coś do zrobienia, a Ty nie możesz być tego częścią. Nie jestem zbyt szlachetny, widzę jednak, jak mało znaczą nasze problemy w tym szalonym świecie. Kiedyś to zrozumiesz. Głowa do góry, mała.
Z wystarczającą ilością mydła można...
Autor: naamah
25 października 2004, 00:54
Sobotni poranek i czas tylko dla mnie. Zainspirowana notką Harley wybrałam się do fryzjera, a jakże. Zdradziłam ulubiony salon na rzecz zupełnie nowego, niesprawdzonego jeszcze. Pierwsze wrażenie bardzo pozytywne. Niestety, mistrzem ceremonii nakładania farby i późniejszego mycia było przemiłe dziewczątko (miało być zupełnie inaczej! to miał być przystojny chłopaczek!), ale niezrażona tym faktem dziarsko zasiadłam na fotelu przypominającym krzesło elektryczne (mialo nawet kable po obu stronach, przerażające). I wtedy do akcji wkroczył sam mistrz. Po uzgodnieniu ze mną podstawowych funkcji, które miała spełniać moja nowa fryzura, zabrał się do dzieła. Szczęk nożyczek plus dziwne pomruki nie wróżyły niczego dobrego, ale zagryzłam wargi i (by nie patrzeć na postępujące zniszczenia) obserwowałam powstawanie gustownego pudelka na głowie pani po prawej. Co chwila jednak zerkałam w lustro i ukradkiem śledziłam wzrokiem pracującego w skupieniu mistrza. Samo cięcie nie wyglądało jakoś szczególnie olśniewająco, jednak po ułożeniu włosów oniemiałam. Dokładnie tak, jak miało być. Salon opuściłam zachwycona, stan ten trwał resztę dnia, wieczór oraz noc - aż do niedzielnego ranka. Tuż po obudzeniu, przy porannej toalecie rzuciłam okiem na swoje odbicie... i doznałam szoku. W bardzo niepozytywnym tego słowa znaczeniu.
Bowiem z porannej krzyżówki Wodeckiego i Markowskiego zamieniłam się w podobiznę Limahla z czasów jego świetności w latach osiemdziesiątych. Cudownie. Młodszemu pokoleniu, które nie za bardzo kojarzy owego Limahla -
oto on, w całej swojej dawnej krasie. Tak właśnie wyglądałam rano, z tą tylko różnicą, że jestem jednobarwna. Po prostu wspaniale.
Zastanawiam się, czy strzelić sobie w ten pięknie ufryzowany łebek już teraz, czy dopiero za jakiś czas.
---
Rzadko rozglądam się po stronie głównej blogów - zwykle szybki rzut oka na listę ostatnio dodanych notek i logowanie. A szkoda, bo przez to nie zawsze rejestruję
takie perełki. Wszystko to prawda, a punkt szósty - najważniejszy. Bo tutaj to ludzie tworzą klimat. Klimat wyjątkowy i niepowtarzalny. I jest mi tutaj dobrze, wciąż od dwóch lat. Tak tak, dokładnie dwa lata temu założyłam tego bloga. Dwa lata, 731 dni – to w sumie niewiele. Kilka padów blogowiska, kilka zmian jego adresu, kilka wykasowanych notek dawno temu i jedna mala przeprowadzka (chwilowa)... ale wciąż jestem. I zamierzam być (póki net nas nie rozłączy). Dla siebie i dla innych, dla czytanych i czytających. Dla ludzi, którzy mnie ujęli – serdecznością, szczerością, poczuciem humoru, dobrym sercem... a najczęściej tym wszystkim jednocześnie. Dziękuję.
Ale najważniejsze to że kiedy zamknę oczy,...
Autor: naamah
20 października 2004, 21:40
Ostatnio moim ulubionym wyrażeniem stało się "nie mam czasu" na przemian z "zrobię to później". Zabieganie, zalatanie - jak zwał tak zwał. Od świtu do nocy, od poniedziałku do piątku, dzień w dzień. Nie, nie narzekam, przecież sama tego chciałam. Cieszę się, że udało mi się "coś" załatwić bez posiadania tzw. "pleców"... choć wszyscy wokół powtarzali mi, że to niemożliwe, nierealne, że wszyscy tak robią, bo po prostu inaczej się nie da. A jednak. Nie posiadałam jeszcze tylko czegoś, co się zwie dobrą organizacją czasu i nie potrafię pogodzić ze sobą dwóch równie ważnych spraw. O życiu prywatnym już nawet nie wspominając, bo jako takie aktualnie nie istnieje. Wiem, że tak nie wolno, że może się to obrócić przeciwko nam... ale inaczej nie da rady, przynajmniej teraz, na początku. W końcu nawet nie mam kiedy podziwiać leniwie cieknących po szybach zachodów słońca (zawsze miałam słabość do takich figur, to chyba źle o mnie świadczy). Poranki nie sączą się z wolna, a szkoda. Dzień witany w biegu, dopiero wieczorem kapryśnie kosmacą sie myśli... dobrze, że Ktoś jest dla mnie i mojej "kariery" wyrozumiały.
I zastanawiam się, dlaczego ostatnimi czasy tak namiętnie wsłuchuję się w trzecioligowe kapele? Wiedziałam, że koncert Pidżamy nie był dobrym pomysłem - nie dość, że kostka daje o sobie znać do tej pory, popsuł mi się gust muzyczny. Tak trochę. Odrobinkę. Minimalnie.
Ale ciekawie było, nie da się ukryć. I artykuł niczego sobie wyszedł. Dodatkowe kilka złotych w kieszeni również nie do pogardzenia. Ogólnie jest na plusie. Jak ze wszystkim ostatnimi czasy.
Prawie wszystkim.
Tylko ten ciągły brak wolnego czasu i kilka innych, nic nie znaczących drobiazgów. Ale to nic. Przecież nie będę przejmowała się tym, że jakaś bliżej nieznana mi osobniczka przesyła roznegliżowane fotki mojemu facetowi. Nic to, że negliż ten wzbudził niezdrowy entuzjazm u wyżej wymienionego (i sporą zazdrość u mnie). Nic nie znaczący drobiazg, nic nie znaczący drobiazg, nic nie znaczący drobiazg... skoro tak, to w takim razie dlaczego mam ogromną ochotę wykasować te pliki z outlookowej pamięci?
Czego chcieć wiecej prócz tego co mam...
O jak ja kocham to miejsce, tu jest tyle...
Autor: naamah
16 października 2004, 22:30
W razie gdyby kogoś to interesowało - żyję. Żyję i mam się dobrze, a nawet lepiej. A poza tym wracam do regularnego blogowania. Bez weny twórczej, bez tysiąca pseudobłyskotliwych przemyśleń aż proszących się o opisanie... ale jestem. I mam zamiar być jeszcze długo. Hip hip hipopotam (hip hip, hura hura, hipek w chmurach)!
A od ostatniej notki niewiele się zmieniło. Turbodoładowanie wciąż, energia wciąż (aż nadto, biorąc pod uwagę kostkę, boleśnie skręconą na ubiegłotygodniowym koncercie), dobry humor wciąż i pęd do wiedzy wciąż. Napisałam już znaczną część tego, co napisać mam do końca roku (tak sobie przynajmniej zaplanowałam, a jak mi wyjdzie, zobaczymy) i nadal nie mam drugiego podbródka.
Mam za to mętlik w głowie, kilka idiotycznych dylematów i rozterek związanych z tematami, które wymagają 100% pewności, o którą u mnie niezwykle trudno. Czyli jak mówiłam: nic nowego.
---
Prowadzimy niebezpieczną grę, Tom. Będę próbowała się uwolnić. Chciałam zrobić z siebie Przybyszewską, uwierzyć, że można przekroczyć pewne granice i żyć tylko życiem mentalnym. Znów będę (jestem) w piekle? I miotam się. Tylko że ja niszczę wszystko, aby potem cierpieć jeszcze bardziej. Szczęśliwe życie i piękne wzory nie dla mnie. Miałam żyć już tylko ostrożnie. Brać ostrożnie. Dawać ostrożnie. Nie mów nic, powiesz, gdy przyfruniesz, może do snu, może do poduszki. Widać tak karty zostały rozdane. Musimy stwarzać nie tylko nasze dusze, ale i ciała, ty i ja. Już czuję ten paraliżujący dotyk, bo on taki być musi, nie inny. O niczym innym teraz nie marzę, jak poddać się tej sile, a potem skoczyć, choćby tak jak Safona. I może dla tych, którzy spojrzą z zewnątrz, moje szaleństwo będzie głupotą, ale dla mnie już staje się świętością. Czujesz chłód mojej ręki? Ona czeka na dotyk, który z pająkiem tylko staje w zawody.