Archiwum grudzień 2004


Poczuj magię tych (minionych) świąt
Autor: naamah
30 grudnia 2004, 02:40
Poczułam już w wigilię Wigilii, bowiem Luby zastrzelił mnie ni to pytaniem, ni stwierdzeniem: "może jednak wpadniemy do moich rodziców?". Odpowiedziałam grzecznie, że wpaść i owszem, możemy - ale na jakiś lepszy pomysł. Dodając z lekka złośliwie, że jeżeli tak bardzo tęskni za mamusią i boi się jej srogiego gniewu, to może sam do niej pojedzie, by przeprosić za nie-przyjęcie zaproszenia (jak w ogóle mogliśmy się ośmielić!) i błagać o litość (na kolanach, całując raz po raz upierścienioną dłoń - w końcu taka "teściowa" niewiele różni się od mafijnego bossa). I stała się rzecz nieoczekiwana (dla mnie) i całkiem oczywista (dla mojej rodzicielki, która po usłyszeniu całej historii rzekła spokojnie: "przecież każdy by tak zrobił na jego miejscu") - Luby spąsowiał uroczo, rozejrzał się po pokoju (przez chwilę miałam wrażenie, że szuka wzrokiem czegoś ciężkiego, by z gracją uderzyć mnie tym czymś w głowę, ogłuszoną związać i wywieźć do lasu), po czym spakował kilka najpotrzebniejszych rzeczy do plecaka, rzucił krótkie "wesołych świąt" i wyszedł. Oniemiałam na chwilę, ale szybko mi przeszło i postanowiłam działać. Również się spakowałam i... nie, nie pobiegłam w ślad za nim - pojechałam do mamuśki i tam już zostałam, spędzając u niej nie tylko wigilię, ale i dwa kolejne świąteczne dni. Nikogo oczywiście nie powinien dziwić fakt, że mój nastrój podczas kolacji wigilijnej nie był dzięki temu zbyt dobry. Choć ostatecznie miałam co chciałam - święta u rodzicielki... a że bez pewnej bardzo ważnej osoby u boku... cóż, wypadek przy pracy. I całkiem zrozumiałe, że początkowe lekkie rozczarowanie i podenerwowanie ustąpiło miejsca porządnej złości. Zerkałam na "Kevina samego w domu" i zgrzytałam zębami tak, że inwentarz w postaci brata, dwóch psów i jednego kota nawet nie próbował wchodzić mi w drogę. Wszystko minęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki tuż po północy, kiedy odebrałam telefon od Lubego - oświadczył, że postanowił przemówić ludzkim głosem, przeprosił za swoje zachowanie, obiecał że jutro wróci i przekazał mi pozdrowienia od swoich rodziców. No proszę, a już wyobrażałam sobie dramatyczne rozstanie, wyprowadzkę i samotnego sylwestra spędzonego z "jedynką". A tu taka niespodzianka. Jednak mam szczęście (bo ponoć głupi zawsze je mają). Szkoda, że tylko w tej dziedzinie (tak, zdaję sobie sprawę, że straszliwie bluźnię, pisząc "szkoda" w takim kontekście). Poza tym - kompletny brak perspektyw. Tu też pewnie bluźnię, ale tak to w tej chwili widzę. Dostanę te upragnione trzy literki przed nazwiskiem i co? Przecież nic się nie zmieni. Nie otworzy mi to drzwi do "kariery", nie sprawi, że pracodawcy będą się o mnie zabijać... a zresztą, w tej chwili nawet nie chce mi się o tym myśleć, a już tym bardziej pisać. Po co mam sobie psuć całkiem mile zapowiadającą się noc.
A w ramach postanowień noworocznych tradycyjnie nie postanawiam nic. Może tylko postaram się być nieco milsza dla tego jedynego i czasem myśleć, zanim coś powiem. Ale nie obiecuję.
Bez tytułu
Autor: naamah
27 grudnia 2004, 22:08
Jak dobrze byłoby móc wcisnąć od czasu do czasu życiowy odpowiednik klawisza F5 i odświeżyć. Wszystko. Albo prawie wszystko.
Ale to se ne da, niestety.
Na pewno czułeś kiedyś wielki strach
że oto mija twój najlepszy czas...
Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta...
Autor: naamah
21 grudnia 2004, 01:05
Nie lubię w okresie przedświątecznym tylko dwóch rzeczy - tłoku w każdym, dosłownie każdym sklepie (nawet takim z artykułami metalowymi, a to już naprawdę przesada - liczyłam na to, że wszystko uda mi się załatwić względnie szybko, tymczasem spędziłam w tym sklepie kilkadziesiąt minut i wyszłam kompletnie zdezorientowana) i podejmowania decyzji, gdzie spędzamy wigilię. Otrzymaliśmy bowiem zaproszenie od rodziców mego Lubego – dla nas, plus moja mamuśka i brat. Oczywiście, bardzo miły gest - ale po pierwsze w tym roku miałam zamiar spędzić wigilię w domu rodzicielki, w kameralnym gronie i mówiłam o tym już od dawna, a po drugie wyjazd z mamusią nie wchodzi w grę z wielu powodów, między innymi ze względu na jej obecny stan zdrowia (na szczęście to nic poważnego, ale jednak). Odmówiłam więc grzecznie, acz stanowczo, proponując, że ewentualnie możemy wpaść w sobotę czy niedzielę (to nic, że w takim układzie dojazd zająłby nam więcej czasu niż sama wizyta - czego się nie robi...) – w konsekwencji "teściowa" najzwyczajniej w świecie lekko się obraziła, wysyczała "do zobaczenia" i prawie rzuciła słuchawką. Aż się zlękłam. Wszak dobre stosunki z rodzicami własnego faceta to bardzo ważna sprawa. O ile z jego ojcem doskonale się rozumiemy, to z matką bywa gorzej - jest co prawda bardzo miłą i ciepłą osobą, ale mamy zupełnie inne poglądy na obchodzenie się z jej ukochanym syneczkiem. Uważam bowiem, że niekoniecznie muszę skakać wokół niego jak tresowany piesek i nic się też nie stanie, jeżeli to on zrobi obiad, pranie czy uprasuje kilka rzeczy - jego mamusia wręcz przeciwnie, najchętniej wyręczałaby go we wszystkich pracach domowych, a obiad podsuwała pod kapryśny nosek, bo przecież po co ma się chłopaczek męczyć. Może to głupie, ale cholernie mnie to irytuje. Kiedy przez kilka dni pomieszkiwaliśmy u jego rodziców musiałam jej delikatnie sugerować, by zaprzestała takich działań, bo jeszcze mi się facet na nowo przyzwyczai do takiego traktowania i wtedy będzie nieciekawie. Wydaje mi się co prawda, że wcale nie przestała - ale przynajmniej robiła to wtedy, kiedy nie widziałam, a jak wiadomo: czego oczy nie widza, tego sercu nie żal. Zapowiedziałam jednak Lubemu, by nie liczył na podobne względy w naszym domu. Potulnie się zgodził, więc chyba zbytnio go to nie zmartwiło.
Ale sprawa wigilii mnie martwi. Skończy się zapewne obrażoną rodzicielką Lubego, a tego mimo wszystko wolałabym uniknąć. Mam więc nadzieję, że prezent nieco ją obłaskawi i poprawi humor, bo inaczej będzie ze mną bardzo źle.
A właśnie, prezenty. Środki mocno średnie, a pomysłów chwilowo brak - jedynie o podarunki dla rodziców Lubego, dla mojej mamuśki i dla przyjaciółki jestem spokojna, bo już leżą w szafie, gotowe do opakowania i wręczenia. Chyba poświęcę kilkanaście godzin na naukę szydełkowania, ewentualnie kurs korespondencyjny hurtowego wytwarzania figurek z modeliny, po których uszczęśliwię rodzinę i znajomych wyrobami własnej produkcji. Na pewno wszyscy strasznie się ucieszą.
Cóż... chyba brakuje mi pozytywnego nastawienia do tegorocznych obchodów świąt. To pewnie dlatego, że spadł śnieg i na schodach wywinęłam pięknego, acz niepełnego orła. Czasem bywa i tak.
...
Autor: naamah
11 grudnia 2004, 16:11
Jeśli chcesz o czymś zapomnieć, oznacza to, że nie możesz przestać o tym myśleć. (Sylvia Plath)