Archiwum grudzień 2002


Grrr...
Autor: naamah
26 grudnia 2002, 12:15

Nie napisałam tego wczoraj, bo byłam za bardzo zła. Nie, no może nie zła – wczoraj byłam raczej smutna, rozczarowana... wściekła jestem dzisiaj. Na tego jego pieprzonego pracodawcę. Jaki normalny człowiek każe ludziom pracować w święta? No dobra, praca ustalona z góry wcześniej, ok, nie ma sprawy – ale kto przy zdrowych zmysłach dzwoni w przeddzień i mówi: „słuchaj, jest robota, przyjedź jutro, to się dogadamy”. Tym sposobem i ja w dzień przed jego przyjazdem dowiedziałam się, że jednak przyjazdu nie będzie. No pięknie.
Rozumiem, praca. Rozumiem, szef. Rozumiem, zawsze to jakieś pieniądze. Zachowuję się jak egoistka, to też rozumiem. Ale jakoś trudno się powstrzymać od uczucia rozczarowania, kiedy z tym wszystkim wiązało się tyle planów, tyle nadziei...
Teraz przyjedzie na Sylwestra. Hm, to znaczy przyjedzie, jak mu znów roboty nie dowalą. Ech, przepraszam. Już nie będę. W sumie nawet mi przeszło. Zresztą, przecież usłyszałam takie ważne, kochane słowa: „Nie smuć się Kinguś, choćby na jeden dzień, ale będę. Musze być.”... A kiedy zapewnia, jak kocha, chociaż jest teraz tak daleko... to wraca chęć do wszystkiego.
Mam się nie smucić... to chyba będzie trochę trudne w realizacji, ale spróbujemy.

Kilka mądrych zdań na początek... dalej...
Autor: naamah
16 grudnia 2002, 01:43
"Mając przyjaciela narażasz się na jedno - że podczas pożegnania zabierze on ze sobą cząstkę Ciebie - tę, którą mu poświęciłeś. "
" Niektórych przyjaciół nie tracimy nigdy, innych tracimy bardzo boleśnie. "
"Prawdziwa przyjaźń nie tylko przetrwa najgorsze. Zazwyczaj jest ona jedyną rzeczą, która pozwala to najgorsze przeżyć."
"Przyjaciel" i "wierny" są to określenie, których nie można oddzielić. Wierność nie jest bynajmniej jakąś cechą, którą można by dodać do pojęcia określonego przez słowo "przyjaciel".
"Przyjaciel to człowiek, przy którym możesz głośno myśleć."
"Przyjaciel to człowiek, który wie o Tobie wszystko i mimo to Cię lubi"
( H. Jackson Brown)

"W czasie przerwy w bitwie pewien żołnierz przyszedł do oficera z prośbą o pozwolenie na przyniesienie z pola bitwy swojego przyjaciela.
- Odmawiam - rzekł oficer - Nie chce, żebyś ryzykował życie dla człowieka, który prawdopodobnie już nie żyje.
Żołnierz odszedł, aby wrócić po godzinie śmiertelnie ranny niosąc ciało swego przyjaciela. Oficer wpadł we wściekłość.
- Mówiłem ci, że nie żyje. Teraz straciłem was obu. Powiedz, czy warto było iść, by przynieść ciało?
Umierający odrzekł: - O tak. Gdy do niego dotarłem, żył jeszcze. I powiedział do mnie: wiedziałem, że przyjdziesz... "


To miała być zupełnie inna notka... choć o tej tematyce, o przyjaźni... ale nie mogę, nie dzisiaj... chyba jeszcze w ogóle nie jestem w stanie o tym spokojnie pisać.
O moim byłym przyjacielu... dziwnie to brzmi: "były przyjaciel", bo przecież jak przyjaciel może być były, przecież przyjaźń powinna być – przynajmniej w moim pokrętnym rozumieniu – już na zawsze, już do końca...
Cóż, najwidoczniej nie zawsze tak jest.
Mimo wszystko szkoda.
Kot
Autor: naamah
09 grudnia 2002, 18:56
Wracałam dziś sobie z uczelni, przy 15 stopniowym mrozie (i tak zelżał od rana) i w sumie wpadłam na niego. Jest malutki. Mała, szara, pręgowana kuleczka. Siedział sobie w kącie między klatkami i wydawał cichutkie odgłosy... No co miałam zrobić – wzięłam go na ręce. Nigdy specjalnie nie przepadałam za kotami, choć zawsze podobało mi się to, że są takie niezależne... ale ten wyjątkowo mnie rozczulił. Może dlatego, że tak przylgnął do mojej kurtki... Zabrałam go do domu. Zrezygnowałam z zakupów (dlatego dzisiejszego wieczoru będę głodować, bo nic mnie nie zmusi, żebym teraz wyszła z domu), przecież musiałam go zabrać w ciepłe miejsce.
I teraz mam kota. Szczerze mówiąc, nie wiem, co mam z nim zrobić (chyba głupio to zabrzmiało) Na początek go wykąpałam (Magda nakrzyczała na mnie, że nie powinnam, bo kotów się nie kąpie - skąd ja miałam to wiedzieć, przecież nigdy w życiu nie miałam kota... a poza tym brudny był :)) cóż, przecież nic mu się nie stało, choć prychał niemiłosiernie) Okazało się, że wcale nie jest taki mały, jak się wydawał w tym kącie, choć dorosły kot to chyba też jeszcze nie jest... no nie wiem, zabiorę go jutro do weterynarza, choćby po to, żeby dowiedzieć się, czy jest zdrowy... i jakiej jest płci, bo w sumie powinnam go chyba jakoś nazwać... a nie chcę go skrzywdzić) Zresztą, jak by nie było – czy to kot, czy kotka – koncepcji na imię i tak nie mam)
Zresztą, muszę wypytać o wszystko: co taki kot je (no wiem, że są karmy dla zwierząt... ale przecież tyle ich jest, że można głowę stracić... przynajmniej tak jest przy psich), jak jest z jego kocią pielęgnacją... z tego co się orientuję, to akurat tym zajmuje się sam, ale muszę wiedzieć wszystko.
Tak sobie pomyślałam - może jednak nie powinnam go zatrzymywać, może jest „czyjś”, ktoś za nim tęskni... ale co ja mogę? Ulotki na klatkach? Ogłoszenie w lokalnej gazecie? A warto? Przecież, gdyby ktoś dbał o niego, gdyby był dla kogoś ważny, to nie siedziałby teraz na mrozie, próbując choć trochę ogrzać się przytuleniem do ściany.
Może nie bez powodu go znalazłam... mój mały prezent urodzinowy.
Hm, jednak jestem dziwna - we wszystkim doszukuję się jakichś ukrytych sensów, których najprawdopodobniej wcale tam nie ma.
Teraz podczas pisania tej notki siedzi mi na kolanach... pozornie rozleniwiony, ale jednak czujny... chyba jeszcze trochę nieufny w stosunku do mnie. Z moim psem chyba się jeszcze nie zaprzyjaźnił, ale też nie można powiedzieć, żeby nie przypadli sobie do gustu - na razie takie „poznawanie” siebie nawzajem... stary domownik obwąchuje nowego.
A Sebastian lubi koty...