Archiwum styczeń 2004, strona 3


Czy zawsze coś tu musi być?
Autor: naamah
15 stycznia 2004, 21:58
Świat i technika pędzą do przodu. I ludzkość musi nadążać za postępem.
Właśnie skończyłam rozmawiać z moją własną prywatną matką na gadu-gadu. To straszne.
Mamusiu, proszę, nie wpadnij przypadkiem na pomysł czytania mojego bloga. Chociaż Ty.
...
Autor: naamah
14 stycznia 2004, 21:40
Psychopatia oznacza dosłownie "cierpienie duszy". W dosłownym sensie tego słowa każdy człowiek jest psychopatą, bo nie ma człowieka, który by w swym życiu nie cierpiał. (Antoni Kępiński)
Don't wake me up
Autor: naamah
13 stycznia 2004, 21:44
Mam niezwykle ambitny plan rozpoczęcia nauki wraz z dniem jutrzejszym. Żadnego odwlekania "zacznę w okolicach weekendu, a najlepiej od poniedziałku". Postanowiłam.
Pewną przeszkodą w realizacji tego planu może być to, że na razie poza wpadaniem w pozostałości po zaspach i wyczynowym ślizganiem się po schodach nie robię kompletnie nic. Ale to się wytnie.
A w piątek koncert pana Maleńczuka w mojej małej mieścinie. Zważywszy na fakt, że Młoda zadeklarowała coś w stylu: "doszłam do wniosku, że mogłabym za niego wyjść", istnieje duże prawdopodobieństwo, iż wyjście na całą imprezę mnie nie ominie. Chyba, że wraz z Młodą wyślę S., który wcześniejszą twórczość wyżej wymienionego bardzo lubi. W zasadzie to niegłupi pomysł. A na pewno mądrzejszy niż ten związany z nauką.
Poza tym chcę na koncert firmowany głosem pana Alexandra V. (aktualnie w głośnikach "Acoustic", więc wszystko jasne) – Maleńczuk przy nim wysiada. I nie tylko on.
Look into my crystal ball, I have got news...
Autor: naamah
11 stycznia 2004, 21:46
To jak utrata dziewictwa. Spotkanie z kimś, kogo dotychczas znało się tylko z netu. Przyznaję się bez bicia, to był mój pierwszy raz. Ale dużo bardziej udany, niż to, co się powszechnie przez wyrażenie "pierwszy raz" pojmuje.
Od początku do końca zupełne szaleństwo. Spontaniczna decyzja, w sumie nieco ponad 220 km to wcale nie jest tak dużo. Tuż przed "godziną zero" pewne obawy co do tego, jak wyglądam i czy na pewno do przyjęcia... no, przynajmniej na tyle, by nie doprowadzić do tego, że rozmówca na mój widok ucieknie z krzykiem. Na szczęście nie uciekł.
Przegadaliśmy sporo czasu i jakoś prawie zupełnie nie czułam skrępowania, a przecież tego (na równi ze zrobieniem z siebie kompletnej idiotki, jak to mam w zwyczaju) najbardziej się obawiałam. Fakt, na początku byłam lekko (może nawet bardziej niż lekko) speszona, ale szybko mi przeszło. Ale to już nie moja zasługa.
A jako że dałam tej osobie adres mojego bloga i mam niemalże 100% pewności, że po dzisiejszym dniu tu zajrzy, to odrobinka prywaty: dzięki T. Było naprawdę fajnie. Chociaż pewien niedosyt pozostał. Ale to nadrobimy, w końcu jesteśmy umówieni.
Szkoda tylko, że S. złośliwie komentuje opowieści o tym spotkaniu i ironizuje, że skoro z takim entuzjazmem o tym mówię, to może za bardzo mi się spodobało. Bez obaw mój drogi Sebastianku. Ty zawsze pozostaniesz dla mnie numerem jeden.
A teraz... kto następny? Zgłaszać się, zgłaszać, szybciutko. Ilość miejsc nieograniczona.