Archiwum wrzesień 2003, strona 3


Have a nice day
Autor: naamah
09 września 2003, 18:58
Nie ma to jak miły dzień. Wspaniale rozpoczęty poranną sprzeczką z Sebastianem. O głupstwo rzecz jasna, skutkiem czego było wzajemne warczenie na siebie do czasu, kiedy wyszedł z domu pod pozorem płacenia rachunków. Miałam zamiar właśnie wyżyć się tu pseudoliteracko, a tu proszę, jaka niespodzianka – tepsa postanowiła się zbuntować i odmówić użytkownikom dostępu do netu. No trudno, notkę można dodać później (ale już mi przeszło, więc chyba mijałoby się to z celem). Kiedy łaskawie oddano mi net, zauważyłam że ulubione, co najmniej raz dziennie odwiedzane forum padło. No pięknie. W zasadzie nawet się nie zdziwiłam, w końcu widocznie dzisiaj wszystko się na mnie uwzięło. Pomyślałam sobie, że przecież nie takie rzeczy już się przeżywało i spokojnie zabrałam się za "Nim nadejdzie lato" (uwielbiana, jak większość książek tego autora - bezgranicznie). Wkrótce S. wrócił, oświadczył, że przemyślał sprawę i przeprosił za coś, co w zasadzie zdarzyło się bardziej z mojej winy. Zapowiadało się, że reszta dnia będzie w miarę spokojna.
Ale potem było już tylko ciekawiej - sąsiedzi z góry zalali nam sufit w łazience. Nie muszę chyba dodawać, że niedawno, w ramach odmalowany... teraz mogę podziwiać niezwykle estetyczne, dość spore wybrzuszenia na tej śnieżnej bieli. Cudownie. Jeżeli mogę, to ja już podziękuję za kolejne emocjonujące przeżycia. Poproszę spokojny wieczór, bez żadnych "przygód". Z góry serdecznie dziękuję.
...
Autor: naamah
07 września 2003, 17:45
Miłość to nie staw, w którym można zawsze znaleźć swoje odbicie. Miłość ma przypływy i odpływy. Ma też swoje rozbite okręty, zatopione miasta, ośmiornice i skrzynie złota i pereł. Ale perły leżą głęboko. (Erich Maria Remarque)
I co ja robię tuu-uu-uu...
Autor: naamah
06 września 2003, 19:40
Właśnie. Co robię tutaj – właśnie teraz, kiedy powinnam być tam. Ale z przyczyn nie do końca ode mnie zależnych – jestem tutaj. Nawet nie czuję się jakoś szczególnie rozczarowana czy zawiedziona... po prostu, tak wyszło. Czasem trzeba z czegoś zrezygnować w imię czegoś innego. Życie.
Nie jest źle. Mam tylko nadzieję, że R-S i M. zdadzą mi szczegółową relację.
A tymczasem poczytam nową porcję “cycatów”.


Be my speed
Autor: naamah
04 września 2003, 21:33
Za kilkanaście dni S. ma pierwszy zjazd - w sumie dziwnie tak zaczynać, od początku, coś innego... ale postanowił. I chyba muszę to uszanować. Zresztą - nie mam innego wyjścia. Tak czy inaczej zapewnia, że będzie dobrze i ja mu wierzę. W końcu nigdy nie powiedział nic, co później okazałoby nieprawdą.
A mówi ostatnio głównie o tym, że wypadałoby w końcu pomyśleć o wakacjach – choćby trwających jeden weekend, bo przez to wszystko jakoś tak umknęły nam te wolne dni. A jeszcze tylko miesiąc dla mnie, dla niego nieco mniej... a planów tyle, że gdybyśmy chcieli zrealizować je wszystkie, potrzebowalibyśmy co najmniej pół roku. Czyli najwidoczniej na planach się skończy. Ale to nic... największe marzenie już się spełniło. Nie zamierzam wymagać od losu zbyt wiele – i tak dał mi już dużo, dał to najważniejsze.
Znów piszę monotematycznie, ale blog - podobnie jak papier – jest cierpliwy. Przejdzie mi. Już teraz bardziej doświadczone znajome straszą mnie, że po jakimś czasie wspólnego mieszkania z facetem minie ta początkowa euforia, wszystko spowszednieje i co więcej – zaczną irytować nawet najdrobniejsze szczegóły, których wcześniej się nawet nie zauważało. Dla świętego spokoju kiwam wtedy głową z kiepsko udawanym zrozumieniem, ale tak naprawdę nie przejmuję się takimi dobrymi radami (może nie powinnam tego pisać, jedna ze znajomych od tych rad czasem odwiedza tego bloga) – co ma być, to będzie, a wiem, ze nie może być źle. Nie teraz, nie z nim.
Uciekam już, by zerknąć na show z - między innymi - panem Maleńczukiem w roli tresowanej małpki. To może być lepsze niż niejedna komedia. Zwłaszcza, kiedy się pamięta jego wcześniejsze poczynania.