Najnowsze wpisy, strona 90


Coma white
Autor: naamah
13 kwietnia 2003, 18:39
Człowiek składa się z trzech rzeczy. Ciała - by mógł działać, umysłu - by myśleć i Duszy - by czuć.
Miałam na pewno. Mam (tego już nie jestem taka pewna) i będę miała (? wielka niewiadoma) Chociaż może to i lepiej - posiadanie Duszy czasem boli...
Zabij ciało, a uwolnisz Duszę; zabij umysł, a wtedy często ciało musi żyć przez pewien czas w żałosnej niewoli, która budzi w ludziach współczucie. Ale zabij Duszę i pozwól żyć ciału, a może i umysłowi...to grzech przechodzący wszelkie pojęcie.
Zbrodnia na własnej Duszy... nieobce zjawisko. Najczęściej z premedytacją, raz tylko całkiem nieświadomie... nie przeze mnie - coś innego odebrało jej chęć do dalszego istnienia, chciała umrzeć zabierając ze sobą także umysł, ciało... udało się do tego nie dopuścić, tyle, że od tamtej pory często przypomina sobie o tym wszystkim, co było... i to nie są przyjemne wspomnienia... co prawda już nie chce stąd odchodzić, za nic – mimo wszystko jakaś cząstka tych przeżyć pozostała, zakorzeniła się głęboko i czasem daje znać o sobie... jest tylko jedna rada – przeczekać...
Nic nie sprawia człowiekowi większego bólu niż rozpamiętywanie dawno minionych chwil, zwłaszcza jeśli były to chwile szczęśliwe...
Rzeczywiście, sporo w tym racji. Rozpamiętywanie i to całe "gdybanie" - najgorsze, bo zawsze wychodzi na to, że mogło się zrobić coś inaczej i na pewno byłoby to dla nas korzystniejsze. Tak czy inaczej, moje własne, podjęte już decyzje wydają się złe i z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że na pewno postąpiłabym inaczej. Tyle, że w 8 przypadkach na 10, gdyby jeszcze raz postawiono by mnie przed danym problemem, zrobiłabym dokładnie to samo...
Potrzeba mi albo ucieczki od tego wszystkiego... albo nie, lepiej porządnego kopniaka od rzeczywistości. Nic tak nie pomaga jak porządne trzepnięcie – od razu otrzeĄwia, daje siły do walki...
Telefon potwierdzający przyjazd... czyli czekają mnie święta spędzone nie tylko z marudzącą rodziną, ale też - przede wszystkim - z nim... nie wiem, czy to dobry pomysł ta konfrontacja wszystkich ciotek nieustannie podkreślających religijny charakter świąt z Sebastianem i jego antyklerykalnymi poglądami... ale będzie dobrze - to nie pierwszy raz, a uprzednio były nim zachwycone - mam nadzieję, że tak będzie i tym razem. A nawet jeśli nie... to zdanie mojej rodziny jest ostatnim, które się w tej kwestii liczy.
Rozsypane gałązki...
Autor: naamah
12 kwietnia 2003, 11:33
”Moje ja rozdwoiło się na chwilę. Stara to rzecz i naturalna, w takich przypadkach jesteśmy z nagła jakby widzami w teatrze, a i przecież zarazem aktorami tam, w dali na scenie. Role zaś, które gramy składają się z tego, cośmy kiedyś czytali i słyszeli, i na co skrycie mieliśmy nadzieję. Tak, nadzieja jest straszliwym poetą! Wyobrażamy sobie rozmowy, w które wierzymy, żeśmy je kiedyś przeżyli, widzimy, że robimy wszystko, aby świat zewnętrzny stał się nieistotny, a nasze otoczenie zakrzepło w innych złudnych formach. Nawet zdania, które rodzą się w naszych umysłach nie są takie same jak zwykle; są one poowijane we frazy i uwagi towarzyszące, jak w noweli...
Dziwna rzecz, to ja rozpada się niekiedy niczym wiązka gałązek, którą rozwiązujemy ze sznurka...”
Waiting for the tape to run
Autor: naamah
11 kwietnia 2003, 02:16
Ostatnie dni upłynęły pod znakiem niepoprawnego wręcz optymizmu, ale oczywiście, jak przypuszczałam - nie mogło to trwać za długo, bo stałoby się co najmniej podejrzane. Więc skończyło się. Powolny „powrót do normalności” objawił się uporczywym bólem głowy, który trwa do tej chwili. Czas reakcji nieco opóĄniony, zmysły przytępione... znów będę chora? Nie chcę... nie mam czasu na chorobę. Zresztą ostatnio nie mam czasu na nic...
"Nie wolno się bać. Strach zabija dusze. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie. Stawie mu czoło. Niechaj przejdzie po mnie i przeze mnie. A kiedy przejdzie, obrócę oko swojej jaĄni na jego drogę. którędy przeszedł strach, tam nie ma nic. Jestem tylko ja."
Choć nie powinnam, boję się. Irracjonalny lęk przed... no właśnie, przed czym? Przed przyszłością? Nie, to nie lęk... niepokój raczej, czy sobie poradzę, czy sprostam... ale nie strach. Jednak przeszkadza – a jeśli przeszkadza, to chyba nie jest zbyt pozytywnym zjawiskiem...
I jeszcze na dodatek mam wyrzuty sumienia... choć nie zrobiłam jeszcze niczego złego – myśl przysporzyła takich problemów, choć wiadomo od początku było, że do niczego nie dojdzie i nie ma na nic takiego szans... ale jednak, jak mogło mi przyjść na myśl coś takiego? Przecież jest on, daleko co prawda, ale jest – pojęcie wierności nie jest dla mnie pojęciem względnym. Jasno określone reguły, zasady których się nie łamie. A mimo wszystko... fakt, w klasztorze się nie zamykam, ale jawne prowokowanie to już nie jest to samo. Dramatyzuję... ale już i tak jest lepiej niż wcześniej – rozmowa z przyjacielem uświadomiła mi kilka podstawowych rzeczy, których nie zauważałam, albo nie chciałam zauważać... już jest dobrze, przynajmniej w większej części – o ile możliwym jest „bycie dobrze” nie w całości, a jedynie w znacznej części.
"Szukaj swobody, a staniesz się niewolnikiem własnych pragnień, szukaj dyscypliny, a znajdziesz wolność."
Zegar biologiczny mam już całkowicie rozregulowany – nie wiem, w jakim stanie zwlokę się z łóżka – jeśli w podobnym, jak było to dzisiaj, to sama sobie nie zazdroszczę. Dobranoc.
Live wind, death air... eat the dirt, bought...
Autor: naamah
09 kwietnia 2003, 21:33
Jeszcze mi nie przeszło. Wciąż uśmiecham się do własnych myśli... wszystko jest takie proste, gładkie, idealne i bez kantów. Nie ma rzeczy niemożliwych, wszystko jest do zrobienia i "da się". Cieszy wszystko - od uśmiechu sąsiada rano, poprzez potknięcia językowe wykładowców aż po wieczorny mail od netowej znajomej. I wszystko układa się w spójną całość, nie ma luk, nie ma braków - wszystko jest na swoim miejscu, dokładnie tak, jak być powinno. Maks energii w każdej komórce, mogłabym robić wszystko - nie robiąc nic.
To bardzo komfortowa sytuacja, kiedy wszystko układa się dobrze, idealnie po mojej myśli... żadnych zmartwień, żadnych dołów... ale dziwnie już mnie to nie cieszy, po prostu przyjmuję ten stan... nie tracąc do końca czujności - bo jeśli stracę ją choć na chwilę, zderzenie z rzeczywistością, kiedy już przejdzie mi to zadowolenie i chęć do życia będzie brutalniejsze... nie powinnam się zbytnio przyzwyczajać...
So wash your face away with dirt
It don't feel good until it hurts
So take this world and shake it
Come squeeze and suck the day
Come carpe diem baby
Chwila zadumy, zerknięcie w okno na zaśnieżoną ulicę... jestem tu, a jednocześnie daleko od tego wszystkiego. Nie w żadnym konkretnym miejscu - po prostu "ponad to". I dobrze mi z tym. Dobrze jest czasem tak po prostu "być".
A pogoda mogłaby sobie w końcu wziąć do serca to, że już od ponad tygodnia mamy kwiecień - miesiąc, w którym powinno być ciepło, zielono i optymistycznie.